Mój sześcioletni syn to mały nerwus. Nie dlatego, że denerwuje się wszystkim, ale wtedy, kiedy nie trzeba. No cóż, po kimś to ma. Jego nerwy objawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Najczęstszy przykład – podczas zabawy, kiedy coś mu się nie udaje tak, jakby tego chciał. Czasami myślę, że to mały perfekcjonista. Musi być idealnie, bo inaczej świat się zawali. Trudno przetłumaczyć dziecku w tym wieku, że minie jeszcze kilka lat, zanim wszystkie literki zaczną być proste, a kredka nie będzie wyjeżdżać poza linię. Budowle z klocków będą się przewracać, bo trening czyni mistrza, a nawet dorosłym od czasu do czasu coś się nie udaje.
Kolejna z takich rozmów była, kiedy układał wspomnianą budowlę z klocków. Przy którymś piętrze z kolei budowla runęła i klocki rozsypały się po podłodze. Jak zawsze w takich sytuacjach, w pokoju rozbrzmiał płacz. Nie było innego wyjścia, jak pocieszyć malucha. Zaczęłam tłumaczyć, że budowla z klocków jest jak budowa domu krok po kroku. Najpierw buduje się stabilną podstawę, na której wszystko będzie się trzymać, potem dobudowuje się dopiero ściany i kolejne kondygnacje. Postanowiłam razem z nim wzmocnić fundamenty zabawkowego domu, aby drugi raz nie runął. Rada okazała się przydatna. Syn zaczął spokojnie dostawiać następne piętra, już bez paniki i płaczu.
Takie sytuacje uczą nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Jak bardzo dzieci naśladują nasze zachowania i są ich zwierciadłem. Sama często denerwowałam się z powodu bzdur, które wydawały mi się ważne i okazywałam swoje negatywne emocje rodzinie. Kiedy zbliżał się termin oddania projektu w pracy, buzował we mnie stres i dominowała myśl, że pewnie nie zdążę. To rodzi negatywne myślenie również w innych domownikach. Nic dziwnego, że dziecko w siebie nie wierzy, skoro mama też nie wierzy w samą siebie. A nerwy i stres to najgorsze, co może gościć w domu. Nikt nie chciałby wracać do domu, w którym mama denerwuje się na innych i nie dba o to, co czuje druga osoba. A dzieci często są świadkami takich zachowań.